Pod jesień, kiedy chłodne powietrze zmusiło już do podpalenia w piecu, przy odsuwaniu blachy spadł biedny Mruczek, potoczywszy się na pokój, odczepiony od rury, oblazły z szerści, niepodobny do ulubieńca swej pani, co jeszcze odnowiło już przebolałą trochę katastrofę. Z przygody tej, jak i ze śmierci borsusia, tworzono różne domysły, ale nikt prawdziwych sprawców nie odgadł.
Trzy lata ubiegło z mego młodocianego życia w domu rodzicielskim; przez ten czas zmieniło się przy nas kilku nauczycieli; każdy z nich, chociaż z mozołem, zawsze coś w mojej głowinie złożył swem staraniem. Miałem już lat dziesięć, była to epoka, w której panicze odwożeni byli do szkół; ale na dwa miesiące przed tym terminem zaszedł jeden epizod z mego życia, który opowiedzieć muszę.
Siostra moja przyrodnia wychodziła za mąż[1], ślub z wielką okazałością miał się odbywać wkrótce. Ja, jak to wspomniałem wyżej, dodzierałem już dość podniszczone po starszych przede mną braciach suknie, w nich więc na taką uroczystość wystąpić było trudno. Zwierzyłem się więc z tem strapieniem memu protektorowi, Szczepanowi, całując go w rękę.
— No, no, pomówię ja o tem z jaśnie panem jutro rano — odrzekł Szczepan.
Nazajutrz rozstrzygnąć się miały moje losy; marzyłem prawie przez całą noc o nowem ubraniu, bo
- ↑ Józefa, urodzona ze Zboińskiej, wyszła za Maksymiliana Celińskiego, radcę departamentu kaliskiego. P. Wyd.