żarzonym węgielkiem[1]. My odstąpiwszy nieco na bok, przypatrywaliśmy się z bijącem sercem słupkowi dymu, kurzącemu się z hubki. Wtem rozległ się huk, Piotruś biedny upadł na ziemię, a my w panicznym strachu uciekliśmy, chroniąc się w najgęstsze zarośla. Posiedziawszy tak z jaki kwadrans, poparzony nielitościwie, bom się dostał w gęste pokrzywy, odważyłem się nareszcie wytknąć głowę i patrzę. O dziwo! Piotruś przemknął mi się ścieżką ogrodową, zacząłem mu się przyglądać pilniej i przekonawszy się, że to nie duch jego, lecz on sam we własnej osobie, tylko biedny z zakrwawioną twarzą, wyszedłem ostrożnie z mojej kryjówki, cichem psykaniem zwołałem braci i zapewniłem ich, że Piotruś żyje. Na wspólnej naradzie stanęło, żeby Piotrusia zwabić i wypytać się go o wszystko. Nastąpiło wkrótce porozumienie. Piotruś, dostrzegłszy nas, przyszedł, ale biedaczysko z pomazaną całą twarzą od krwi, która mu się z rany na nosie, jaką odebrał, sączyła. Obmyliśmy mu twarz wodą, znoszoną z rowu daszkami czapek naszych, a ranę, która nie była wcale głęboką, oblepiliśmy liśćmi. Pokazało się, że tu przestrach więcej na niego działał, bo klucz furknął gdzieś
- ↑ W owym czasie nie było tak wydoskonalonych zapałek, jak obecnie; w pokojach kobiecych używano tak zwanych siarniczek, to jest strzyżonych w rożek papierków, maczanych w roztopionej siarce, które wieszano nadziane na sznurek na gwoździu, w blaszanem zaś pudełku był upalony pulwer (z płótna), krzesało się ogień, a od iskry rozniecał się proszek, od niego zaś siarniczka. W kuchni natomiast był utrzymywany ciągły ogień na kotlinie, ogarnięty kupką popiołu. Do fajek używano krzesiwa, skałki i hubki, a czasem szkła palącego, gdy słońce jasno świeciło.