— A teraz idźcie do oficyny, po kolacyi zaraz wcześnie udajcie się na spoczynek i jutro o czwartej z rana jedźcie w Imię Boże.
Tu zaczął nam się ojciec przypatrywać przez szkła; my wtenczas przypadłszy do kolan obojga rodziców i po ucałowaniu ich rąk, wyszliśmy z pokoju.
W sieni zaczęliśmy odwijać papierki, któreśmy mocno w pięściach naszych poprzednio ściskali i zdumieni byliśmy, zobaczywszy ruloniki trzygroszniaków, których każdy posiadał dwadzieścia; było więc razem po dwa złote, skarb, jakiego w życiu żaden z nas nie posiadał. W podskokach więc największej radości dobiegliśmy do oficyny, gdzie profesor nasz, w towarzystwie rezydenta, którego już poprzednio mieliśmy przez czas jakiś dozorcą, składali nasze książki i kajeta, wiążąc je sznurkami. Ten ostatni ozwał się do nas:
— No, panicze, jutro z wami jadę do Pakości. Pamiętajcie rano wstać, żebyście byli gotowi, skoro brzask, a jak zakomenderuję: »marsz w drogę«, to siadać trzeba, bo musimy tego dnia być wcześnie na miejscu. Możecie sobie jeszcze teraz pobiegać, kolacyę wcześnie zjecie, a potem spać.
Nam nic pilniejszego nie było, jak wylecieć pędem do ogrodu, aby się jeszcze z Piotrusiem nacieszyć i pochwalić przed nim naszymi skarbami.
Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.