kiem raz wybraliśmy się na ten połów. Po schodach przy pomocy wykradzionego klucza przez syna stróża ojcu swemu dostaliśmy się na wieżę, ale stamtąd trzeba było wdrapać się jeszcze wyżej, aby się dostać po gzemsie do gniazd. Nie zbywało mi na odwadze, więc podsadzony przez brata już miałem być u celu, gdy wtem obsuwa mi się noga, a ja schwyciwszy się rękoma gzemsu, zawisłem w powietrzu. Widziałem niechybną śmierć przed sobą; z wysiłkiem przeto największym trzymałem się rękoma; wszyscy przestraszeni uciekli, tylko syn stróża doświadczony w tym względzie, zawołał na mnie, abym się trzymał ile mi sił starczy a sam pobiegł po drabinkę na dół. Zawsze trwało to z kilka minut, ale się jakoś szczęśliwie udało, żem został uratowany, lecz odbiegła już nam ochota od podobnej wyprawy, a mnie przez parę tygodni ręce niemiłosiernie bolały. Ile razy potem przechodziłem koło ratusza, mierzyłem z dreszczem przestrzeń, jakąbym przeleciał spadając na dół — na goły bruk.
Starszy syn naszego gospodarza był w korpusie kadetów w Chełmnie, mieście o parę mil nad Wisłą położonem; na święta Bożego Narodzenia kadet przyjechał do swoich rodziców. Zachwycony zostałem jego mundurem, starałem się do niego zaraz zbliżyć i wkrótce poprzyjaźniliśmy się bardzo. Jak mi zaczął opowiadać dziwy o swoim korpusie, że mają swoje karabiny, które złożone są w koszarach, że oprócz lekcyi odbywają jak wojsko musztry pod instrukcyą prawdziwych oficerów, jeszcze jak mi pokazał z pomocą kija i jak dodał, że strzelają do tarczy tak jak zwykli żołnierze, byłem praw-
Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/074
Ta strona została uwierzytelniona.