Pierwsza ta wyprawa nasza odbywała się w roku 1835. Były to ciężkie czasy dla gospodarzy na wsi, ceny zboża nadzwyczaj nizkie i kupiec na nie trudny. Pamiętam na święta Bożego Narodzenia ojciec mój (kasztelanic Wincenty) na parę dni przedtem wysłał był do miasta kilkadziesiąt korcy grochu, aby na święta zaopatrzyć się nieco w pieniądze i sprawunki potrzebne do domu. Matka wypisała regestr potężny rzeczy potrzebnych do spiżarni a pomiędzy innemi dostrzegliśmy zamieszczone pierniki i smaczne bakalie; naprzód tedy cieszyliśmy się, że nas nie ominie gwiazdka; na powrót więc wywózki oczekiwaliśmy niecierpliwie. Trzy mile było z okładem do miasta, więc wysyłka jeszcze po drodze w tym czasie uciążliwej, nie mogła wrócić pierwej, niż drugiego dnia wieczorem; myśmy się jakoś ociągali z pójściem spać, aby jak przyjadą dostać świeżych z miasta bułek i piernika. Wtem koło dziewiątej wieczorem psy zaszczekały, zrobił się ruch niezwykły w podwórzu i niebawem wszedł do pokoju pisarz, wysłany z wywózką, ale jakoś z nietęgą miną i kłaniając się rzecze: »Proszę Wielmożnego pana, grochu nie sprzedaliśmy i chociaż taki ładny nikt nie chciał kupić. Starszy pan (miecznik) kazał go zsypać do siebie do spichrza, boć trudno było po takiej opłakanej drodze wieźć go napowrót do domu; tu jest list od starszego pana, kazali się oboje Państwu kłaniać«. My słuchając tej relacyi posmutnieliśmy bardzo, bo nas omyliły nadzieje. — Dziadek pisał: »Kazałem tu Wasana groch zsypać, chciałem na poczcie choć parę korcy sprzedać, ale poczthalter odpowiedział, że ma teraz co paść końmi;
Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.