Strona:Krwawe łzy unitów polskich 023.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

szego popa nie pójdę i dzieci biednych do waszego chrztu nie zaniosę! Amen...
„Amen“ było jéj ostatniém słowem. Konała powoli pod okrutnym batem kozackim i wyzionęła szlachetnego ducha.
Takich bohaterek katolickich, takich męczenniczek, godnych pamięci i czci na setki lat, było dużo, dużo na Podlasiu.
Znalazł się czasem pomiędzy kozakami jakiś żołnierz lepszego serca, który bijąc na rozkaz naczelnika nieszczęsną ofiarę spuszczał nahajkę lekko, ostróżnie, aby nią nie ranić. Dobroć taką niejeden z tych ludzi sam przypłacił bólem. Naczelnik, spostrzegłszy jego litość, kazał i jemu wsypać sto batów.
Czterech naczelników, raczéj zbirów (Klimienko, Kutanin, Walawskaj i Gaławinskaj) znęcało się nad unitami, spodziewając się od rządu petersburskiego za tę djabelską robotę nagrody w pieniądzach i orderach. Wynagrodzi ich za tę robotę — piekło...
Okrucieństwo urzędników doprowadziło wielu unitów do rozpaczy, a kilku aż do obłędu. Obłęd pochwycił pomiędzy innymi Józefa Koniuszewskiego, mieszkającego we wsi Kłodzie w powiecie bialskim. Człowiek ten, znany w całéj okolicy z pracowitości, uczciwości i bogobojności, posiadał tylko dwa morgi gruntu. Miał żonę, tak samo jak on pracowitą, uczciwą i żarliwą katoliczkę, oraz dwoje dzieci.