Strona:Krwawe łzy unitów polskich 029.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

że te psy węszą wszędzie, że śledzą nas nawet w nocy!
Tak napominał gromadę wędrowców sędziwy włościanin, jadący na przedzie. Głos jego był ostry, surowy, ale ściszony, a słowa szły szybko od wózka do wózka, podawane z ust do ust.
Czasami zatrzymywał się na drodze cały łańcuch wózków i ludzie nasłuchiwali uważnie. Gdy pochwycono zdaleka turkot jakiego wozu lub tętent galopujących koni, wózki zjeżdżały pośpiesznie z drogi i ukrywały się w szerokich, głębokich rowach, zarośniętych gęstemi krzakami. Milczeli ludzie jakby umarli, milczały także konie, jakby rozumiały, co przestraszyło ich gospodarzy. Dopiero gdy obcy wóz lub galopujący jezdcy minęli ukryte wózki i odbieżeli daleko, wyrajała się znów cała czereda na drogę i jechała daléj ku lasom.
— Pan Bóg czuwał nad nami, bo oślepił tych, cośmy ich widzieli, — odezwał się na nowo głos sędziwego starca. — To byli żandarmi, szukający, kogoby pożreć. Dziękujmy za tę łaskę Panu Bogu.
I znów przechodziły stłumione słowa sędziwego starca z wózka do wózka, powtarzane półgłosem, podawane z ust do ust. Wszystkie usta poruszały się i dziękowano Panu Bogu cichą modlitwą za Jego opiekę.