Strona:Krwawe drogi.djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.
PRZEZ MGŁY

Starszy oficer pilnie badał mapę sztabową. Wyznaczał punkty, żywo porozumiewając się z młodszym kolegą.
— Komendancie, to niemożliwe. Zważcie, na co narażacie swoją osobę, a z nią...
— Daj pokój pochlebstwom. Głupstwo. Muszę tam być. Jutro może trzeba będzie ruszyć dalej...
— No to jutro, gdy będziemy przechodzić przez ten przeklęty folwark. Wogóle nie rozumiem tego oporu...
— Muszę, chcę...
— Dobrze, ale ja nie biorę odpowiedzialności.
— Śmieszysz mnie, mój drogi.
— Przepraszam.
— No, nie gniewaj się...
— Do kroćset...! — krzyknął tamten. Dla jakiejś fantazyi sentymentalnej...
— Ho — ho! I wy też skłonni jesteście uważać mnie za fantastę...
— Ale gdzież tam... zmieszał się tym razem młody oficer.
— Zresztą Józek poszedł zbadać okolicę. Jeśli wróci z raportem, że „czysto“... pojadę. Będę z powrotem na dwunastą.