dwa gotyckie, ciemne smereki. Krzak róż jesiennych rozlewał woń, kuszącą do życia. Jeździec stanął, zsiadł z konia i przywiązał go do ganku.
Nagle koń skoczył, a do stóp żołnierza przypadł duży, kudłaty pies.
— Aza!
Pies zaskomlał radośnie. Jeszcze żyje! 15 lat... Tak, tu psy i ludzie konserwują się doskonale.
Komendant pocisnął latarkę elektryczną, wstąpił na ganek, pchnął drzwi. Otwarły się. Wszedł do środka, wyszukał kawałek świecy, zapalił ją i usiadł, nie zdejmując nawet czapki.
Piętnaście lat... Tu był jego pierwszy spoczynek, gdy uciekał ze szpitala petersburskiego, gdzie grał waryata...
Czemuż uciekał?
Może to właśnie było waryactwem, że uciekł, aby kraj podnieść do walki?
Oto jest sławny, wielki.... Wiedzą o nim wszyscy. Jedni mu schlebiają obłudnie, inni boją się go, najlepsi idą z nim..., wierzą mu... Jakże ich niewielu... I szeregowcy oddani... garść ginąca, gdy im powie „Dziadzio“, że Polska żąda ich krwi...
Lecz gdzie jest armia? Gdzie są te setki tysięcy?
Giną z głodu, przenoszą śmierć nędzarza nad chwałę wojownika, którą krwią trzeba wykupić...
Pocóżem uciekał wtedy?
Tragikomedya — siły moralnej...
Strona:Krwawe drogi.djvu/030
Ta strona została uwierzytelniona.