Strona:Krwawe drogi.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

Nihil novi sub sole.

Herwin nie raczył zważać na niebezpieczeństwa. Gdy żołnierze jego leżeli w rowach, pilnował, aby się kryli jak najstaranniej, nie szafowali zbyt hojnie drogą krwią, sam zaś przechadzał się po okopach niedbały i spokojny.
Pewnego razu zjawił się żołnierz z oddziału telefonów polowych i zapytał, w którem miejscu komendant każe ustawić aparat. Herwin wskazał na wierzbę, rosnącą tuż obok stanowiska. Kulki świstały pomiędzy gałęziami i raz wraz odpadała gałązka, ścięta niby ręką niewidzialnego widma. Zdumiony żołnierz zapytał, któż będzie przesyłał raporty z tak niebezpiecznego stanowiska. Ja — odpowiedział Herwin, jakby nie widział grozy niebezpieczeństwa. Żołnierz umieścił telefon przy wierzbie, a Herwin podchodził do aparatu, gdy dzwonek jęknął, słuchał i porozumiewał się z kwaterą Piłsudskiego.

No — z zadowoleniem westchnął ten z „tikiem“ i umilkł, pogrążając się w zadumie po ostatnim kieliszeczku.
— Tak — mlasnął wargami drugi.
— Ajakże — przytaknął mu z głębokiem przeświadczeniem ostatni.
Bzy — bzy — bzy — bzy — bzyczała mucha.