Strona:Krwawe drogi.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

I panowała głęboka cisza wśród poplamionych ścian, nad zakurzonemi, jak dusze starych kawalerów, ciastkami i nad głowami trzech mężów.
Nareszcie jeden z nich ociężałym ruchem złożył dłoń na stoliku i zaczął palcami przebierać. Coraz wyraźniej, coraz mocniej, aż i wargi drgnęły.
— Ta — ra — ra — jął nucić zachwycającym tenorem.
— Bum — bum — bum — podtrzymał go bas z „tikiem“.
— Hi — hi — hi — chrapliwie sekundował nos podobien truskawce.
Tylko mucha jeszcze bzyczała i zegar jeszcze cykał.

Nareszcie kula przeznaczona dosięgła Herwina. Padł odrazu i cicho. W płaszcz żołnierski zawinęli go żołnierze i ponieśli za linię, by grób znaleść, mogiłkę usypać i znak zatknąć. Nieśli go wzdłuż kwatery wodza, który rzewnem spojrzeniem i pozdrowieniem żołnierskiem żegnał bohatera. A na pogrzebie grały armaty, a nad mogiłą szumiała brzoza — płaczka.... spij rycerzu! W cichym grobie niech się Polska przyśni tobie... ta, dla której dałeś ledwie rozkwitłe ciało i za którą ducha wysokiego i wzniosłą myśl wyzionąłeś.... rycerzu! odkupicielu słabych i niewiernych....