tam Strzyga, robotnik, wielki „cwaniak“. Strzyga chodził po okolicznych wsiach i prawił niekiedy tak mądrze, że ludzie gęby otwierali i mieli go za takiego mądralę, jak księdza. A Jędrek, bywało, słuchał pogawędek Strzygi i nieraz nawet to i owo wtrącił albo i zapytanie jakie rzucił, czem zwrócił na siebie uwagę Strzygi. Stąd bliższa znajomość i niejakie kamractwo między obu młodymi. Teraz matka, wiedziona dobrem przeczuciem, poszła do Strzygi po radę, i nie zawiodła się. Strzyga miał czasu dużo, ponieważ fabryka robiła tylko dwa dni w tygodniu, zabrał się tedy nawracać Jędrka.
— Nie bójcie się, ja go osiodłam.
A przyszedłszy do chałupy, odrazu wpadł na Jędrka.
— Te, głupi, wojaczki ci się zachciewa?
— Idę w strzelce i niema co gadać. Nie psuj gęby po próżnicy, Józek, nie zdolis.
— A idzie tu kto od nas?
— A Fakieński.
— To jeden...
— A Zdun, a Wyrwa, a Święcki!
— To fraki...
— Co mi tam, fraki cy pepesy — ale poszli.
— Poszli, bo głupi, jak ty.
— Tyś też mądrala — no, no!
— Jędrek, ani wiesz co, ani to pojęcia, co ty się będziesz mieszał w te sprawy.
— Nie gorszym od ciebie.
— Pewnie, ino głupszy.
Strona:Krwawe drogi.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.