Pod mrozem wiekowej niewoli zmarnowana skiba twej ziemi wzrusza się i ożywa.
Niemasz już robaka, który ci glebę wyjaławiał, niemasz zbira, co owoc jej kradł i wynosił, chwasty siał i pustkowia hodował.
Uszedł i coraz dalej uchodzi...!
Podnieś się gospodarzu, któryś był ciężko doświadczany przez wiek za winy przodków twoich! Teraz, gdy czas pokuty minął, pokażesz, czyli duch twój skrzepił się w męce, czyli upadł.
Albowiem kłamać nie możesz.
Dane ci jest wszystko, byś powstał!
Gospodarzu Polski!
Nie wierz sprzedajnym duszom, które cię zwodzą, mówiąc: Bądź cichy, albowiem pokora nagrodzona będzie; czekaj, albowiem cierpliwość twa zapłacona będzie; którzy ci powiadają: choryś, słabyś — pilnuj się, bacz na swoje zdrowie; którzy cię mamią, mówiąc: nie wstawaj, bo który cię podniósł, godzi na cię!
Zaklinam cię — nie wierz im!
Nie daj, by dom twój nadal był podobny karczmie zajezdnej między Wschodem i Zachodem, nie daj, iżbyś miał być sługą, i ty i syn twój — a iżby w późne pokolenia gnuśność twa obecna miała rodzić owoce.
Cierpiałeś — ale koniec swym cierpieniom możesz położyć!
Bito cię, — ale rękę znieważającą na wieki możesz odepchnąć!
Strona:Krwawe drogi.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.