Strona:Krwawe drogi.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.
W PIWNICY

Dach chałupy zacisznie skrzył się w słońcu. Gruba warstwa śniegu niebieściła się w obejściu i powietrze tchnieniem promiennem owiewało całą zagrodę. Tem twardszy mrok sączył się z ogromnej, rosochatej sosny, strażującej przy chacie od pół wieku.
Pioruny dział słychać tu było już od dwóch tygodni. Przyzwyczaili się już do nich chłop i baba i dzieci; nawet ponury Brylant nie jeżył sierści i nie wyrczał, gdy głębokie stęki i łoskoty rozdzierały jego czuły słuch.
Chałupa stała o jakie pół kilometra od wsi. Gospodarz właśnie wyszedł z izby i zabierał się do roboty, jak zwyczajnie, gdy na drodze ukazała się gromada konnych. Chłop zakrył oczy od słońca i pilnie patrzył, przemyśliwając już nad tem, gdzieby ukryć wieprza i krowę (bo konia już mu zabrano), ale zanim się obejrzał, żołnierze już osadzili konie przed płotem.
Zdjął tedy czapkę, przygiął się i czekał. Aliści żołnierze nie zsiedli z koni, tylko jeden zwinął dłoń w trąbkę i huknął:
— Zbierać się w te pędy, wziąć babę i dzieci i opróżnić chałupę do południa!
— Co gadacie, panie?