Strona:Krwawe drogi.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

dość wrząca, prawda realna, życie gorące; tu z jasnych okien wygodnego mieszkania — smutek i kir, tam, z rowów napełnionych wodą, z placu krwawych starć, ran, jęków i bohaterskiej walki — swoboda, pęd, często rubaszna, męska wesołość.
Dziwne istoty przeciwieństwo...
Tam, gdzieby, zda się, ciężka powaga życia, tragiczna zaduma, była chyba na miejscu — rozhukana nieraz, czasem rzewna piosenka — tu, gdzieby raczej oczekiwać należało pogody, szczebiotu, figlów, albo rytmu pracy dnia codziennego — przesmutny chorał Ujejskiego.
Starałem się zgodzić te dwie struny równocześnie dźwięczące we mnie: tę uderzoną słowem żołnierza i tę rozedrganą głosem śpiewających niewiast — i nie mogłem. Oba dźwięki płynęły z jednego źródła, albowiem oba snuły pieśń o Polsce — dlaczego jednak takie były różne?
Po czyjej stronie była prawda? Która była silniejsza, prawdziwsza, bardziej zbliżona do serca czasu wielkiego, w jakim żyjemy? Czyżby ów smutek straszliwy był dzisiaj prawdą? — czy też owa swoboda bohaterów Piłsudskiego prawdziwiej mówi o temperaturze źródła, z którego obie pieśni wzięły swój ton?
Albowiem i pieśń zasłyszana i wysłuchane opowieści mówiły o jednem: o Polsce; obie były szczere, obie poruszały myśli o sprawie, nad którą niemasz dzisiaj w Polsce sprawy ważniejszej.