Strona:Krwawe drogi.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

Wróciwszy do domu, zadumałem się. Zwolna jęła ginąć pieśń straszliwa, a jej melodya uroczysta coraz bardziej ginęła w cieniach głębokiej nocy. Zaś coraz wyraźniej, w ogromie prawdy, żyjącej pośród nas, teraz, dzisiaj, zaczęła się wyłaniać owa opowieść o żołnierzu polskim. Setki, tysiące, dziesiątki tysięcy polskich żołnierzy ujrzałem na równinach nadwiślańskich. Siła żywiołu bije od nich, siła szczera i wielka, jak źródło życia narodowego. Idą do walki, jedni zwyciężają i cieszą się zwycięstwem i jego radość roznoszą krzepiącym okrzykiem od Karpat po Kraków i Warszawę, inni zwyciężając giną, ale ostatnie ich słowo nie jest słowem rozpaczy, lecz mocy: „Niech żyje Polska! — legioniści naprzód!“
Rozdzierająca nuta chorału zginęła już z pamięci. Myśl i serce piły już z tej kruży odradzającej, w której naród znachodzi krew bohaterską. Zginęła, zamarła przeszłość — a teraźniejszość jest oto pełna powagi i swobody, bojów i czynów o Polskę, bo czyn Legionów jest żywą pieśnią narodu, witającego słońce odrodzenia. Tak jest — Legiony są „jutrzenką swobody“. Wszystko, co się snuje po kraju od okopów żołnierza polskiego ma charakter ożywczy, silny, budzący ufność. Tak jest! Gdyby ich nie było — tych żołnierzy i wodza ich, Piłsudskiego — oczy nasze mogłyby spocząć tylko na ruinach i zgliszczach, jakie za sobą pozostawia wojna. Gdyby ich nie było i wodza ich, każda myśl nasza, w cza-