wąsatych otwartych, chwackich fizjognomjach szlachciców i ich ziemiańskich czamarach, po ułańskich postawach zamaszystych młokosów, po krągłych twarzach księży, po kościstych, zadumą słowiańską omroczonych licach chłopów w długich „katanach”, w ciemnogranatowych świtach, po całej różnorodnej galerji zespolonej jedną myślą i jedną troską. W tem pruskiem więzieniu był „ze szlachtą polską polski lud” i wszystkie stany złożyły się tam na mozaikę z 254 więźniów politycznych. Wcieliła się w nią cała Wielkopolska, która dnia tego — 2-go grudnia 1847 roku miała raz jeszcze stanąć przed trybunałem wroga i posłyszeć wyrok Prus na Polskę.
Długomiesięczna kaźń nie złamała ich ciał, nie zgasiła ich ducha. Od marca poprzedniego roku ślęczeli po kazamatach i wilgotnych lochach, nim przewieziono ich do stolicy, lecz zawsze żyli gromadą. Nie byli skazani na samotność, na samych siebie, nie byli zmuszeni wsłuchiwać się w czarną ciszę sarkofagów, wpatrywać się w osłupiałe, okrutne oczy swego przeznaczenia. Jeden wspierał
Strona:Księżyna (Wierzbiński).djvu/008
Ta strona została uwierzytelniona.