Strona:Księżyna (Wierzbiński).djvu/010

Ta strona została uwierzytelniona.

musiał rozbijać sobie głowę czy, idąc śladem „pana Ludwika”, wyznać całą prawdę, pognębiajacą innych, czy też trwać w unikaniu kompromitujących zeznań. Aż zrozumiano, że nie warto nic taić, gdyż sąd zna nici spisku, wie wszystko i — więcej niż wszystko.
Skoro sprawa weszła w ostatnią fazę, waśnie zacichły. Skupienie namarszczyło czoła i wsłuchiwano się w szmery, przekradające się z miasta o przychylnym dla więźniów polskich nastroju Berlina.
Wstapił w niego duch czasu, owiały go na chwilę ideały wolnościowe i w więźniach polskich berlińczyk widział ofiary tyranji, szermierzy cierpiących za prawa ludu. Świetną mowę Mierosławskiego przed sądem pochwycono skwapliwie niby pochodnię do podpalenia tronu.
Ten i ów z więźniów dał kołysać się różowym złudzeniom, że opinja publiczna wywrze korzystny dla oskarżonych wpływ na trybunał, lecz wnet przekonano się, że sąd pruski słucha tylko rządu i króla. W ostatnich dniach procesu wyczuwano ogólnie, że wszystkiego można