Raptem ktoś zawołał:
— A gdzie księżyna? Wcale go nie widać!
Poczęto szukać po korytarzach krępej figury białowłosego „księżyny”, księdza Łobodzkiego, bo odczuwano w tej udręce jakąś potrzebę popatrzenia w przedziwnie słodką twarz sędziwego plebana, w te starcze a czerstwe jeszcze lica niemal ociekające dobrodusznością. Gdy niepokój i lęk zatargają włóknami duszy, dobre słowo i matczyne spojrzenie są balsamem, jakiego łaknął tam niejeden.
Ale księżyny nie było. Lubo głuchy niemal jak pień, zwykle kręcił się wśród „braci”, gwarzył chętnie, pogodną wnosząc nutę, nawet żartował i śmiał się chętnie, jakby żadna chmura nie wisiała nad jego głową.
A zaiste ks. Łobodzki miał ciężkie grzechy. Któż to bowiem przy każdej okazji wyliczał litanje nieprawości i podłości krzyżackiego rządu, ciskał gromy na zdradzieckich królów pruskich a sławił chrześcijańskiego ducha rządów polskich i dobrodziejstwa złotej wolności? Któż prawił chłopom o niepożytych pra-
Strona:Księżyna (Wierzbiński).djvu/012
Ta strona została uwierzytelniona.