w ulu, on w celi swej odmawiał ranne modlitwy.
W swej wyświechtanej, własnoręcznie łatanej rewerendzie klęczał na kamiennej podłodze, czerniąc się niewielką bryłą wśród białych ścian, w których mieściły się dwa schludne tapczany. Przez okno gdzieś pod pułapem umieszczone padało mdłe światło na głowę staruszka śniegiem obficie obsypaną.
Wsparłszy się łokciami na stołku, wzniósł splecione, pergaminowe ręce i nabrzękłe oczy tam, gdzie na ścianie pstrzył się chłopskiemi barwami obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej.
Grube, sinawe wargi poruszały się miarowo. Niekiedy spadało z nich półgłośne słowo i ciche westchnienie podnosiło wklęsłą klatkę piersiową. A w siwych źrenicach płonęła iskra ognia, niby łza brylantowa.
W idealnej, ekstatycznej muzyce czynników psychicznych, w jakiej pono lubowali się święci eremici, księżyna zagłuchł na gwary więźniów nietylko uchem lecz duszą, która wzniosła się nad ciało, więzienie, stolicę pruską i sądy
Strona:Księżyna (Wierzbiński).djvu/014
Ta strona została uwierzytelniona.