Panie, biedniejsi my niż biedne zwierzę,
co śmiercią własną kończy, chociaż ślepe,
wszyscyśmy bowiem nieumarli jeszcze.
Daj tego, ktoby zdobył władze wieszcze
podwiązywania życia na szpalerze,
wkoło którego wcześniej maj się zbierze.
My mrąc, tak obco, ciężko idziem na dno,
bo to nie nasza śmierć jest, lecz śmierć, która
bierze nas, bośmy nie dojrzali żadną,
więc wszystkich strząsnąć przychodzi wichura.
I zapełniamy co roku Twój sad,
by rodzić słodką śmierć, my, Twoje drzewa;
ale nas w żniwa już starość owiewa, —
jak dziewka, co Twój gniew się na nią zlewa,
jesteśmy zwiędły i niepłodny kwiat.
A może pysze mej się tak wydajem?
Czy drzewa lepsze? Może my rodzajem
i łonem tylko wszetecznic jesteśmy? —
Kupczyliśmy wiecznością w każdej cenie;
gdy przyjdzie rodzić, to widać, iżeśmy
zrodzili śmierci martwe poronienie;
strapiony embrjon, ta poczwarka krzywa,
Strona:Księga godzin (Rilke).djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.