przykrego przebudzenia, — rzekła Priscilla, gdy się znalazły na ulicy.
— Chociaż panna Patty i panna Marja nie są odpowiedniemi bohaterkami pięknych tęczowych baśni, — odparła Ania ze śmiechem. — Wyobrażam je sobie w podróży w czepkach i w szalach, okręconych dookoła szyi.
— Może wówczas rozstaną się z szalami, — zauważyła Priscilla, — ale robótki napewno z sobą zabiorą. Już je widzę teraz, spacerujące po Londynie i w przerwach zajęte swemi robótkami. Ale, Aniu, czy możesz w to uwierzyć, że my, dwie biedaczki będziemy mieszkały w alei Spofford‘a? Od dzisiaj powinnyśmy się czuć miljonerkami!
Tego samego wieczoru na ulicę św. Jana zawitała Iza Gordon i zaraz po przywitaniu ulokowała się na łóżku Ani.
— Jestem szalenie zmęczona. Przez cały dzień pakowałam.
— Ej, czy aby nie jesteś dlatego zmęczona, że nie mogłaś się zdecydować, co masz najprzód zapakować? — śmiała się Priscilla.
— Słusznie, bo jak już wszystko było zapakowane i zamknęłam kufer, dostrzegłam, że na samo dno kufra, włożyłam te rzeczy, które mi jeszcze do wyjazdu będą potrzebne. Oczywiście musiałam kufer na nowo otwierać i przerzucić wszystko zanim wreszcie tamto znalazłam. Ale wyobraź sobie, Aniu, że ani razu nie zaklęłam.
— Czyż ja ci robiłam na ten temat jakieś wymówki?
Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/101
Ta strona została skorygowana.