Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

Jak Jerzy miał się z nią ożenić, cała rodzina orzekła, że matka twoja nie jest dla niego odpowiednią żoną.
Ciotka Agata westchnęła, jakby pragnąc zadokumentować, że wszystkie dawne jej przepowiednie spełniają się powoli.
— Już idziecie? — zapytała, gdy dziewczęta podniosły się z krzeseł. — Pewno, że ze mną nie macie o czem mówić. Szkoda, że młodzi wyszli.
— Pragniemy jeszcze odwiedzić Ruby Gillis, — wytłumaczyła Diana.
— No, dajmy na to, — zawołała ciotka Agata z udaną dobrotliwością. — Radzę ci nie zbliżać się zbytnio do Ruby Gillis. Podobno lekarze mówią, że ma suchoty. Przewidywałam to, jeszcze jesienią, jak wróciła z Bostonu. Ci, którzy nie mogą usiedzieć w domu, zawsze muszą złapać jakąś chorobę.
— A czy tacy, co siedzą w domu, nigdy nie chorują i nie umierają? — zapytała Diana przekornie.
— Ale chociaż wtedy nie czynią sobie żadnych wyrzutów, — odparła ciotka Agata z triumfem. — Co to, Diano, podobno w czerwcu wychodzisz zamąż.
— Te wszystkie pogłoski są nieprawdziwe, — rzekła Diana.
— Lepiej żebyś tego nie odkładała, — radziła ciotka Agata z przekąsem. — Zestarzejesz się i co wtedy będzie? Aniu Shirley, czemu nie nosisz kapelusza, masz straszne piegi na nosie. Nie miałam pojęcia, że jesteś ruda! Ale cóż robić? Jesteśmy wszyscy tacy, jak nas Pan Bóg stworzył. Pokłoń się Maryli Cutbert. Mieszkam już tak dawno w Avonlea, a ona jeszcze nie zdążyła mnie odwiedzić.