Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

nie na kościół w Spencervale jakieś okropne przekleństwo. Po wygłoszeniu tej swojej tyrady, usiadła napowrót, zadowolona z tego co uczyniła. Oczywiście pastor nie dosłyszał jej przemówienia i jak to było jego zwyczajem, odpowiedział uroczystym głosem: „Amen! Wszechmocny wysłucha modlitwy naszej siostry!“ Ojciec mój świetnie opowiada tę historję!
— Diano, przypomniałaś mi coś swojem opowiadaniem, — odezwała się Ania cichym, poufnym szeptem. — Ostatnio zastanawiałam się nad tem, czy potrafiłabym napisać jakąś krótką opowiastkę i czy taka opowiastka nadałaby się do druku.
— Jestem pewna, że potrafiłabyś, — odparła Diana. — Przecież jeszcze przed laty pisywałaś bardzo ładne rzeczy w naszym Klubie Powieściowym.
— Ale mam na myśli coś zupełnie innego, — szepnęła Ania z uśmiechem. — Długo nad tem myślałam, lecz nie mam jakoś odwagi wziąć się do dzieła, bo wątpię, czy taka praca odniosłaby jakiś skutek.
— Priscilla kiedyś mi mówiła, że nawet pierwsze prace pani Morgan spotykały się także z przykrą krytyką. Ja osobiście jestem pewna, że twoje opowiadania miałyby ogromne powodzenie, bo przecież dzisiejsi wydawcy posiadają zupełnie odmienne poglądy.
— Pewna studentka z Redmondu, niejaka Małgorzata Burton, napisała zeszłej zimy nowelę, którą wydrukowano w „Kobiecie Kanadyjskiej“. Sądzę, że i ja mogłabym się na coś podobnego zdobyć.