mieć wrażenie, że i ja chociaż w części przyczyniłam się do napisania tej noweli.
— To może znajdziesz imię dla małego chłopca, pastuszka Lester‘ów, — uśmiechnęła się Ania. — Nie odgrywa on wielkiej roli, ale przecież musi się też jakoś nazywać.
— Niech się nazywa Roman Fitzosborne, — podchwyciła Diana, która z dawnych lat pamiętała jeszcze rozmaite imiona i nazwiska, wymyślane niegdyś wespół z Anią, Janką Andrews i Ruby Gillis.
Ania potrząsnęła przecząco głową.
— Dla pastuszka byłoby to zbyt arystokratyczne nazwisko, bo przecież trudno sobie wyobrazić, że jakiś Fitzosborne pasie świnie i zbiera gałązki na opał.
Diana niebardzo rozumiała, dlaczego to nazwisko wydawało się Ani nieodpowiednie, lecz zaraz po chwili doszła do wniosku, że przyjaciółka prawdopodobnie zna się na tem lepiej i koniec końcem mały pastuszek został nazwany Romanem Ray, a zdrobniale Romkiem.
— Ilebyś mogła za to dostać? — zapytała Diana po chwili.
Anię jednak w danej chwili ta dziedzina nic nie obchodziła. Marzyła tylko o sławie, z którą pieniądze, według niej, nie miały nic wspólnego.
— Pokażesz mi tę nowelę, prawda? — szepnęła błagalnie Diana.
— Przeczytam ją tylko tobie i panu Harrisonowi, ale musisz mi powiedzieć szczerze, co o niej myślisz. Wszyscy inni zobaczą ją dopiero po wydrukowaniu.
Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/116
Ta strona została skorygowana.