— A jaki będzie koniec, wesoły czy smutny?
— Tymczasem jeszcze sama nie wiem. Uważam, że lepszy byłby smutny koniec, bo jednocześnie zawierałby więcej romantyzmu, lecz naogół wydawcy wolą zawsze wesołe zakończenie. Podobno profesor Hamilton utrzymuje, że tylko genjusze mogą sobie pozwolić na smutne zakończenia swych dzieł. Ja przecież nie wmawiam w siebie, że jestem genjuszem, — dodała Ania ze zwykłą skromnością.
— Ja osobiście także wolę wesołe zakończenie, — rzekła Diana. — Najprzyjemniej jest, jak książka kończy się ślubem. Diana od chwili zaręczyn swych z Alfredem uważała, że ślub przynosi ludziom najwyższe szczęście na ziemi.
— Ale czasami lubisz wypłakać się nad książką?
— Tak, lecz tylko w samym środku akcji. Zato koniec powinien być zawsze wesoły.
— W noweli mojej musi być choć jedna scena tragiczna, — szepnęła Ania w zamyśleniu. — Możeby akcję prowadzić w ten sposób, żeby Romek Ray został zabity podczas jakiegoś wypadku.
— Nie, na to nie pozwolę! — zawołała Diana ze śmiechem. — Romek należy do mnie i musi żyć, aby stać się dzielnym człowiekiem. Możesz przecież uśmiercić kogoś innego.
Podczas następnych dwóch tygodni Ania co dnia wpadała w inny nastrój, widocznie uzależniony od tego, jaki obrót przyjmowała akcja jej noweli. Chwilami była szalenie rozbawiona, chwilami znów wpadała w beznadziejną rozpacz. Diana nic z tego nie rozumiała.
Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/117
Ta strona została skorygowana.