Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/121

Ta strona została skorygowana.

— Aweryla nie powinna była zostać żoną takiego złego człowieka, jak Mateusz.
— Mogła na niego wpłynąć. Każdy mężczyzna łatwo poddaje się wpływom. Oczywiście, trudno z ryby w galarecie zrobić rybę smażoną. Przyznaję, że twoja nowela nie jest taka zła, nawet zajmująco ją się czyta, ale uważam, że jeszcze za młoda jesteś, aby pisać tego rodzaju rzeczy. Musisz z dziesięć lat zaczekać.
W duszy Ani zapadło postanowienie, że na przyszłość nie będzie już nikogo zapytywać o zdanie. Taka surowa krytyka stanowczo ją zniechęcała. Gilbertowi coprawda również o niej wspomniała, ale postanowiła już jemu swego dzieła nie czytać.
— Jak się spodoba, ujrzysz ją w druku, w przeciwnym razie nikt tej noweli więcej nie zobaczy.
Tylko Maryla nie miała o niczem pojęcia. Ania oczami wyobraźni widziała siebie, trzymającą w drżących rękach egzemplarz jakiegoś tygodnika i czytającą Maryli swoją nowelę. Maryla nie szczędziła pochwał, chociaż dopiero potem dowiedziała się, że to Ania była autorką tego arcydzieła. Ale wszystko to istnieć mogło tylko w wyobraźni.
Wreszcie pewnego dnia Ania zdecydowała się zanieść na pocztę dużą, wypchaną kopertę, którą w swej dziewczęcej naiwności zaadresowała do redakcji jednego z najpoczytniejszych amerykańskich tygodników. Jedynym człowiekiem, który przeżywał wraz z nią wszystkie radości i zmartwienia na ten temat, była oczywiście Diana.
— Kiedy masz nadzieję otrzymać odpowiedź? — pytała Diana niespokojnie.