Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/130

Ta strona została skorygowana.

Wreszcie, po godzinie, dzieci nałowiły już mnóstwo ryb i, ku wielkiej radości Toli, postanowiły wrócić do domu. Gdy wszyscy wesoło zaczęli się bawić w ciuciubabkę, Tola usiadła cichutko na podwórzu, zatopiona w swych niewesołych myślach. Wreszcie tamtym i to się znudziło, więc postanowili wdrapać się na dach obory. Nagle Tadzio wpadł na pomysł, i począł zeskakiwać z dachu obory na wielką stertę słomy, co przez pół godziny bawiło ogromnie wszystkich.
Ale przecież każda zabawa ma swój koniec. Zdaleka, od strony mostu, doszedł ich odgłos ciężkich kroków; to widocznie ludzie wracali już z kościoła. Tadzio doszedł do wniosku, że należałoby także wrócić do domu. Oddał Tomkowi palto i z żalem spojrzał na złowione pstrągi, bo przecież nie mógł ich zabrać z sobą.
— Bawiliśmy się świetnie, prawda? — rzekł, gdy obydwoje z Tolą wychodzili już z ogrodu Cotton‘ów.
— Ja tam nie, — odparła Tola. — Wątpię czy i tobie ta zabawa sprawiła przyjemność.
— Ogromną! — zawołał Tadzio niezupełnie szczerze. — Pewno, żeś ty się nie bawiła, bo siedziałaś w kącie, jakby cię wielkie nieszczęście spotkało.
— Nie lubię się bawić z Cotton‘ami, — szepnęła Tola z powagą.
— Bardzo są mili, — odparł Tadzio, — i umieją się bawić lepiej od nas. Przynajmniej potrafią korzystać ze swobody. Ja także teraz tak będę robić.
— Ale przy ludziach nie będziesz tak mówić, jak oni, — wtrąciła Tola.