— Dobrze kochanie.
— Strasznie źle się czuję.
— Dlaczego, Tadziu?
— Bo byłem dzisiaj niegrzeczny, bardziej niegrzeczny, niż zawsze.
— Cóż takiego zrobiłeś?
— Boję ci się powiedzieć, bo na pewno już nigdy mnie nie pocałujesz. Znowu nie mogłem się dzisiaj modlić. Nie śmiałem zwierzyć się Panu Bogu z tego, co uczyniłem.
— On i tak wie o tem, Tadziu.
— Tola też mi to mówiła, ale myślałem, że Pan Bóg może właśnie tego nie zauważył. Postanowiłem przedtem tobie powiedzieć.
— Cóż ty takiego zrobiłeś?
Tadzio zaczął mówić szybko, bez chwili wytchnienia:
— Zamiast pójść do kościoła, łowiłem ryby z dziećmi Cotton‘ów. Później skłamałem pani Linde i... strasznie kląłem, nawet bluźniłem przeciw Bogu.
Nastała cisza. Tadzio umilkł także i nie wiedział, co dalej ma robić. Więc Ania była na niego aż tak zła, że z nim już nigdy rozmawiać nie będzie?
— Aniu, jak mnie ukarzesz? — zapytał po chwili.
— Uważam, mój drogi, że i tak już jesteś ukarany.
— Nie, to ci się tylko zdaje.
— Czy czułeś się dobrze, popełniając te brzydkie czyny?
Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/133
Ta strona została skorygowana.