Niecierpliwością nazywała Ania nagłe, nieoczekiwane odruchy Gilberta, które wywoływały przeważnie niespokojne drżenie w jej duszy. Właściwie ta jego niecierpliwość nie sprawiała jej przykrości, odczuwała raczej zupełnie coś innego, niż przy zbliżeniu się Karola Slone, jak to było podczas tańca w Białych Piaskach. Na samo wspomnienie tego tańca Ania wzdrygnęła się z niechęcią. Prędko jednak zapomniała o tem wszystkiem, otoczona domową atmosferą wielkiej kuchni na Zielonem Wzgórzu, gdzie na szerokiej sofie ośmioletni jej wychowanek zanosił się teraz od płaczu.
— Tadziu, co się stało? — zapytała Ania, chwytając go w objęcia. — Gdzie Maryla i Tola?
— Maryla kładzie Tolę do łóżka, — szlochał Tadzio. — A ja płaczę, bo Tola spadła ze schodów na głowę do piwnicy i zdarła sobie skórę nad nosem...
— Och, ale nie płacz, kochanie. Rozumiem, że ci jej żal, ale twój płacz nic jej nie pomoże. Jutro napewno będzie zupełnie zdrowa. Płacz nikomu nie pomoże, Tadziu.
— Ale ja nie dlatego płaczę, że Tola spadła ze schodów, — zawołał Tadzio, przerywając potok wymowy Ani. — Płaczę dlatego, że nie widziałem, jak spadała. Każda taka dobra zabawa musi mnie ominąć.
— Och, Tadziu! — Ania z trudem powstrzymywała głośny wybuch śmiechu — więc to dla ciebie jest zabawne, że biedna Tola spadła ze schodów i tak się strasznie potłukła?
— Tak strasznie to się znów nie potłukła, — rzekł Tadzio, ocierając łzy rękawem. — Gdyby się zabiła,
Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.