Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

który krasił ją zawsze za życia. Nawet pani Linde, wróciwszy z pogrzebu, przyznała, że jeszcze nigdy w życiu nie widziała, żeby ktoś tak pięknie wyglądał po śmierci. Nie mogąc nic już uczynić dla przyjaciółki, Ania przyniosła tylko pęk białego kwiecia i posypała niem zmarłą, leżącą w śnieżnobiałej sukni na wysokim katafalku.
Przed wyruszeniem na cmentarz, pani Gillis przywołała Anię do siebie i w milczeniu podała jej małe zawiniątko.
— Ruby zostawiła to dla ciebie, — wyszeptała przez łzy. — Jest to jej ostatnia rozpoczęta robótka. Niestety nie miała jej nigdy wykończyć. Nawet igła tkwi w tem miejscu, gdzie palce Ruby zatknęły ją przed śmiercią.
— Zawsze jakaś robota zostaje niewykończona, — szepnęła pani Linde, tłumiąc łzy, gdy Ania opowiadała jej o tem zdarzeniu. — Ale pocieszmy się, że na świecie zawsze zostanie ktoś, kto tę robotę wykończy.
— Nie mogę się jeszcze przyzwyczaić do myśli, że Ruby nie żyje, — mówiła Ania, gdy obydwie z Dianą wracały do domu. — Jest to pierwsza nasza koleżanka, którą utraciłyśmy na zawsze. I na nas kiedyś przyjdzie kolej.
— To prawda, — odparła Diana szeptem.
Właściwie myślała w tej chwili tylko o szczegółach pogrzebu, o wspaniałej białej trumnie, ostatnim podarunku Gillis‘ów, który ofiarowali córce. Myślała o smutnej twarzy Herbert‘a Spencer‘a i o histerycznym płaczu starszej Gillis‘ówny. Wiedziała