noweli i ty ją posłałaś. Ja... ja nigdybym tego nie uczyniła.
— Jakżeby to wyglądało? — oburzyła się Diana. — Przecież te wszystkie zmiany nie sprawiły mi żadnej trudności. Wystarcza mi najzupełniej, że jestem serdeczną przyjaciółką autorki. Niestety muszę już wracać do domu, bo mamy gości. Nie mogłam wytrzymać, aby nie dowiedzieć się treści tego listu. Strasznie się cieszę, ale tylko ze względu na ciebie.
Ania podeszła nagle do niej i zarzuciła jej ręce na szyję.
— Jesteś naprawdę najdroższą przyjaciółką na świecie, Diano, — rzekła nieco drżącym głosem. — Bądź pewna, że oceniam twoje dobre serce.
Diana wybiegła znowu rozpromieniona radośnie, gdy tymczasem Ania, wrzuciwszy nieszczęsny czek do szuflady, padła z rozpaczą na łóżko i wybuchnęła głośnym płaczem. Cóż złego uczyniła, że Pan Bóg ukarał ją tak srodze?
W godzinę potem złożył wizytę Gilbert, a ponieważ dowiedział się już od Diany o radosnej nowinie, zaczął Ani składać serdeczne powinszowania. Zaraz jednak zorjentował się w sytuacji, dostrzegłszy na twarzy Ani wyraz wielkiego bólu.
— Cóż ci się stało, Aniu? Byłem pewien, że skaczesz do góry z radości.
— Och, Gilbercie, więc ty także! — szeptała Ania błagalnie. — Sądziłam, że ty chociaż potrafisz mnie zrozumieć! Czyż nie rozumiesz, że to jest straszne?
Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/148
Ta strona została skorygowana.