Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

— To niemożliwe, — rzekła Iza z przekonaniem. Znowu cichutkie miauczenia przekonały Izę, że Ania miała słuszność. Dziewczęta spojrzały na siebie z lękiem.
— Co teraz zrobimy? — zapytała Ania.
— Czemu nie idziecie? — rozległ się głos Stelli, która właśnie stanęła na progu. — Grób już jest gotowy.
— Ale trupa jeszcze nie mamy, — odparła Ania, wskazując uroczystym ruchem pudełko.
Mimowoli wszystkie wybuchnęły głośnym śmiechem.
— Trzeba go tak zostawić do jutra, — rzekła Iza, kładąc z powrotem ciężarek na pudełku. — Jeszcze przed pięcioma minutami nie miauczał, może to był ostatni jego przedśmiertny okrzyk. A może nam się tylko zdawało?
Lecz gdy nazajutrz rano podniesiono pudełko, Mruczek porwał się z miejsca i z radosnem spojrzeniem wskoczył na ramię Ani. Jeszcze nigdy nie widziano go tak ożywionym.
— W pudełku była dziura, — jęknęła Iza. — Przedtem jej nie dostrzegłam. Właśnie dlatego kot nie zdechł. Będziemy musiały przeprowadzić operację powtórnie.
— Ani mi się śni, — oznajmiła Ania porywczo. — Nie pozwolę zamordować Mruczka. To jest mój kot i sama się będę nim opiekować.
— Ciekawam, jak to połączysz z ciotką Jakóbiną i kotem Sabiny, — rzekła Stella takim tonem, jakby chciała powiedzieć, że ona osobiście umywa od wszystkiego ręce.