— Jeżeli wolisz zostać, to po co jedziesz? Przecież jesteś już zupełnie dorosła. Jak ja dorosnę, to nic nie zrobię takiego, na co nie będę miał ochoty.
— W ciągu całego życia nieraz może się zdarzyć, że będziesz robił to, co ci nie będzie sprawiało przyjemności, Tadziu.
— Ani mi się śni, — zawołał Tadzio gorąco. — Teraz robię to, co mi każą, nawet muszę pójść spać, bo ty i Maryla tak chcecie. Ale jak będę dorosły, nikt mnie do niczego nie zmusi. Emilek Boulter słyszał, jak matka jego mówiła, że ty wyjeżdżasz na uniwersytet, aby poszukać męża. Czy to prawda, Aniu? Chciałbym to wiedzieć koniecznie.
Twarzyczkę Ani oblał krwawy rumieniec, zaraz jednak zaśmiała się wesoło, tłumacząc sobie, że wulgarne plotkarstwo pani Boulter nie powinno jej wcale obchodzić.
— Nie, Tadziu, to nie prawda. Jadę, ażeby się nauczyć wielu mądrych rzeczy.
— Jakich rzeczy?
— Jak się kotu buty szyje.
— I niegrzeczne dzieci bije, — wyrecytowała Ania śmiejąc się.
— Ale jak będziesz chciała znaleźć męża, to jak się do tego weźmiesz? Bardzo chciałbym to wiedzieć, — indagował Tadzio, dla którego ta sprawa musiała mieć widocznie specjalne znaczenie.
— Zapytaj lepiej o to panią Boulter, — odparła Ania całkiem bezmyślnie. — Ona zna się lepiej na tych sprawach odemnie.
Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.