Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/167

Ta strona została skorygowana.

Ania wyjeżdżała z radosną nadzieją w duszy, lecz nadzieja ta nie zupełnie się urzeczywistniła. W Avonlea panowała taka zima, jakiej najstarsi nawet mieszkańcy nie pamiętali. Zielone Wzgórze odcięte było od świata wysokiemi zaspami śnieżnemi. Przez całe wakacje świąteczne trwały zawieje i nawet kilka ładnych dni słonecznych psuł ustawicznie wyjący wicher. Nie zdążono nigdy oczyścić drogi, bo zaraz po godzinie śnieg zaczynał padać na nowo. Poprostu trudno było wydostać się z domu. K. M. A. trzy razy próbowało urządzić wieczornicę na cześć studentów redmondskich, ale za każdym razem zrywała się taka straszna zawieja, że nikt nie mógł wyjść z domu i wreszcie wieczornica się nie odbyła. Mimo przywiązania do Zielonego Wzgórza, Ania często z tęsknotą wspominała Ustronie Patty, wesoły ogień na kominku, dobrotliwe oczy ciotki Jakóbiny, trzy ustawicznie walczące koty, wesołe śmiechy przyjaciółek i miłe wieczory piątkowe, gdy koledzy redmondscy odwiedzali swe przyjaciółki już zupełnie tradycyjnie.
Na Zielonem Wzgórzu najbardziej dokuczała Ani samotność, bo Diana z powodu bronchitu, przez całe święta nie opuszczała łóżka. Ania także rzadko ją odwiedzała, gdyż dawna droga prowadząca przez Las Duchów i ta przy jeziorze Lśniących Wód były zupełnie nie do przebycia.
Ruby Gillis spała spokojnie na małym wiejskim cmentarzyku; Janka Andrews otrzymała posadę nauczycielki gdzieś w Zachodnich Prerjach. Tylko Gilbert pozostał nadal wierny i co wieczór odwiedzał Zielone Wzgórze, lecz obecnie wizyty jego nie spra-