Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/171

Ta strona została skorygowana.

i Ustronie Patty będzie się musiało obyć bezemnie. Trudno, trzeba się pogodzić z losem. Powinnam dziękować Bogu, że zawsze potrafię zarobić na to, co mi potrzeba.
— Pan Harrison idzie, — usłyszała nagle głos Tadzia, który niepostrzeżenie wsunął się do kuchni. — Zdaje się, że niesie pocztę. Już od trzech dni nie dostaliśmy żadnego listu.
Istotnie w paczce, przyniesionej przez pana Harrisona znalazły się listy od Stelli, Priscilli i Izy, których wesoła treść poprawiła szybko humor Ani. Ciotka Jakóbina pisała także, komunikując, że stale opala mieszkanie, że koty walczą z sobą dalej i, że kwiaty w doniczkach doskonale się rozwijają.
— Zrobiło się tak mroźno, — pisała, — że pozwoliłam kotom sypiać w mieszkaniu. Mruczek i Zyzio śpią na kanapie w bawialni, a kot Sabiny śpi ze mną w łóżku. Często w nocy budzę się i słuchając jego mruczenia, myślę o mojej biednej siostrze w dalekich nieznanych krajach. Opowiadają, że w Indjach są straszne żmije. Widocznie kot Sabiny mruczy tak głośno, żeby odegnać od siebie przykre myśli. Bardzo lubię zwierzęta, ale żmij nienawidzę. Nie wiem wogóle, po co je Pan Bóg stworzył. Często wątpię, czy to wogóle Pan Bóg uczynił i zdaje mi się, że to djabeł umaczał w tem ręce.
Na samym końcu Ania wzięła do ręki mały arkusik papieru, zapisany maszynowem pismem. Gdy go przeczytała, łzy zakręciły jej się w oczach.
— Aniu, co się stało? — zawołała Maryla.