Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/196

Ta strona została skorygowana.

będziesz widywał. Trudno, musisz ponosić konsekwencję tego, że jesteś dorosły i opuścić raz na zawsze krainę bajek.
— Słyszę, że obydwoje wróciliście do dawnych bredni, — wtrąciła babcia Irving pobłażliwie i karcąco zarazem.
— O nie, — odparła Ania, potrząsając głową z powagą. — Właśnie staliśmy się zbyt mądrzy i żal nam tego. Jesteśmy nieszczerzy od chwili, gdy nas nauczono, że mowę natura dała człowiekowi po to, aby najgłębiej ukrywał swe myśli.
— Mojem zdaniem mowa jest właśnie do wyrażania myśli, — odparła babcia Irving z dobrotliwym uśmiechem.
Pierwszą połowę sierpnia przepędziła Ania w Chatce Ech. Podczas tego pobytu usiłowała wywrzeć wpływ na Ludwika Speeda, który zdaniem jej zbyt długo przewlekał swe zaloty w stosunku do Teodory Dix. W tym samym czasie u państwa Irving gościł Arnold Sherman, stary ich przyjaciel, który jednak nie przyczyniał się zupełnie do ogólnego wesołego nastroju.
— Miłe było lato, rzekła pewnego dnia Ania. — Po pobycie tutaj czuję się naprawdę odświeżona. Za dwa tygodnie będę znowu w Redmondzie, a pociesza mnie tylko to, że będę jednocześnie w Ustroniu Patty. Niema pani pojęcia, panno Lawendo, jaki to bajeczny zakątek. Często myślę o tem, że mam właściwie dwa domy, jednym jest Zielone Wzgórze, a drugim Ustronie Patty. To lato jednak szalenie szybko minęło. Tylko w dzieciństwie wszystkie pory roku zdają się ciągnąć w nieskończoność. Potem, gdy czło-