Mieszkanki Ustronia Patty wybierały się na wieczornicę, urządzaną przez studentów trzeciego kursu dla słuchaczów ostatniego roku. Ania miała na sobie naprawdę prześliczną suknię i z zadowoleniem przyglądała się swemu odbiciu w małem lustrze, zawieszonem w jej niebieskim pokoju. Właściwie jeszcze kilka dni temu sukienka ta była zupełnie skromna, uszyta z żółtawego jedwabiu, pokrytego szyfonem, Iza jednak tak długo nalegała, aż Ania pozwoliła jej cały szyfon wyhaftować małemi pączkami róż. Oczywiście teraz sukienki tej mogła pozazdrościć Ani największa elegantka w Redmondzie. Nawet Ala Boone, która sprowadzała sobie suknie z Paryża, przyglądała się z podziwem Ani, wchodzącej do sali Redmondu.
Biała orchideja, wetknięta we włosy, dopełniała stroju. Pęk białych orchidei otrzymała Ania tego samego dnia od Roberta Gardnera i jedną z nich wyjęła z bukietu, ażeby wzbudzić tem zazdrość koleżanek. W chwilę potem w pokoju zjawiła się Iza, patrząc z uwielbieniem na przyjaciółkę.
— Aniu, dziś wieczorem obwołana zostaniesz na pewno królową.
— To tylko zasługa mojej sukni.
— Co też ty gadasz? Pamiętasz, jak na jakimś wieczorze zaćmiłaś wszystkich, chociaż miałaś na sobie tylko bluzkę flanelową, uszytą przez panią Linde. Gdyby Robert nie zakochał się w tobie dotych-