dziewczęta. Usłyszawszy te słowa oczami wyobraźni, ujrzałam siebie kroczącą przez ulice Avonlea z dumnie podniesioną głową i patrzącą zgóry na wszystko i wszystkich. Tylko pani Eliza Wright z pełnym ironji uśmiechem zaznaczyła, że życie uniwersyteckie napewno przypadnie mi do gustu, bo będę tam mogła użyć swobody, ile tylko dusza zapragnie.
Ania zaśmiała się głośno z tych wszystkich nieprzyjemnych przepowiedni, jednakże uczuciowa jej natura nie potrafiła nie przejmować się takiemi rzeczami, chociaż zasadniczo usiłowała nie przywiązywać wagi do tych wszystkich avonleaskich bredni. Zdrowy jej rozsądek zdawał się chwiać w tej chwili, jak wątły płomień świecy, zapalonej na wietrze.
— Przypuszczam, że tego wszystkiego nie bierzesz sobie do serca, — zauważył Gilbert. — Wiesz przecież, że widnokrąg myślowy tych wszystkich pań jest bardzo ciasny, aczkolwiek są one miłe i dobre. To wszystko, czego one w młodości nie doświadczyły, zdaniem ich jest ekscentryczne i nieprzyzwoite. Jesteś pierwszą dziewczyną z Avonlea, która odważyła się wyjechać na studja uniwersyteckie. Wiesz doskonale, że wszyscy pionierzy zmuszeni są pokonywać wiele przeszkód, a opinja ogółu uważa ich z początku za ludzi niepoczytalnych.
— O, wiem o tem. Lecz to, co się czuje niema nic wspólnego z tem, co się wie. Rozsądek mój zgadza się zupełnie z tobą, ale przychodzą chwile, kiedy rozsądek słabszy jest od uczucia. Wówczas duszę moją ogarnia zwątpienie. Tak też było po owych sześciu pożegnalnych wizytach. Po pożegnaniu
Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.