Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/234

Ta strona została skorygowana.

Seamana. Ale rozumie pani, kochałam Tomasza, a na Seamanie wcale mi nie zależało. Wreszcie rozmyślając nad tem długo, jakoś się zdecydowałam. Ameljo Crowe, tłumaczyłam sobie — mój pierwszy mąż nazywał się Crowe — jeżeli chcesz, możesz zostać żoną bogatego człowieka, ale nie będziesz z nim szczęśliwa. Trudno żyć na tym świecie bez miłości. Lepiej będzie, jak przyjmiesz oświadczyny Tomasza, bo on cię kocha i ty go kochasz, nikt inny nie da ci prawdziwego szczęścia. Wio, starucha. Więc odpowiedziałam Tomaszowi przychylnie. Aż do czasu naszego ślubu, nie przejeżdżałam nigdy przez posiadłość Seamana, lękając się, aby widok tego majątku nie zachwiał mego postanowienia. Teraz już zupełnie o tem nie myślę. Jestem bardzo zadowolona, i ogromnie szczęśliwa z Tomaszem. Wio, starucha.
— A co na to William Seaman? — zagadnęła Ania.
— Z początku trochę się złościł, ale ostatnio podobno odwiedza jakąś starą pannę w Millersville i mam wrażenie, że go sprytnie wzięła. Z pewnością będzie miał z niej bardzo dobrą żonę, a może nawet lepszą, niż była nieboszczka. William nie chciał się z tamtą ożenić, oświadczył jej się tylko dlatego, bo ojciec jego tak chciał. Pocieszał się jednak przy oświadczynach, że ona odpowie: nie. Proszę sobie wyobrazić, że właśnie na złość powiedziała: tak. Dziwi się pani, co? Wio, starucha. Coprawda była dobrą gospodynią, ale uważano ją w okolicy za najbardziej ordynarną kobietę. Przez osiemnaście lat nosiła jeden i ten sam czepek, a gdy wreszcie włożyła