Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/235

Ta strona została skorygowana.

nowy, sam mąż nie poznał jej na drodze, gdy wracał do domu. Wio, starucha. W każdym razie ja wygrałam los na loterji, bo gdybym wyszła za niego, byłabym tak samo nieszczęśliwa, jak moja biedna kuzynka Anna. Została ona żoną bogatego człowieka, który ją jednak nic a nic nie obchodzi. W zeszłym tygodniu przyszła do mnie i mówi: Ameljo, zazdroszczę ci. Wołałabym mieszkać w małej chałupce przy drodze, z człowiekiem, którego kocham, niż w wielkim domu, z moim obecnym mężem. Mąż mojej kuzynki nie jest złym człowiekiem, tylko jest taki dziwak, że nawet w upał nosi palto z futrzanym kołnierzem. Jeżeli się go chce na coś namówić, trzeba mu wmawiać coś zupełnie odwrotnego. Przykre jest małżeństwo, w którem niema miłości. Wio, starucha. Tutaj, w dolinie, jest folwarczek Janiny, nazywa się „Zacisze“. Bardzo malowniczy, prawda? Sądzę, że z przyjemnością wydostanie się pani z pośród tych worków i dopiero teraz będzie pani czuła, jaka jazda była niewygodna.
— Przeciwnie, bardzo mi było miło w pani towarzystwie, — zawołała Ania ze szczerością.
— No, dajmy na to! — odparła pani Skinner z miłym uśmiechem. — Muszę pani słowa powtórzyć Tomaszowi. Ogromnie jest zadowolony, gdy mi ktoś prawi komplementy. Wio, starucha. Jesteśmy już na miejscu, życzę pani powodzenia w szkole. Będzie pani miała bardzo blisko, bo szkoła jest tuż za domem Janiny. Ale tą drogą należy iść bardzo ostrożnie, bo można utonąć w tem bagnie i pożegnać się na wieki ze światem, jak zresztą kiedyś tu utonęła krowa Adama Palmera. Wio dalej, starucha.