— Pan Douglas przysłał po panią, — zawołał. — Nareszcie starsza pani umiera. Przez dwadzieścia lat dosyć udawała.
Janina pobiegła na górę po kapelusz, Ania tymczasem zapytała Aleksandra, czy pani Douglas istotnie dzisiaj czuje się gorzej, niż zwykle.
— Tak źle to znowu nie jest, — rzekł Aleksander przyciszonym głosem. — I to mnie właśnie najbardziej zastanawia. Podczas poprzednich ataków ciskała się na fotelu i krzyczała wniebogłosy. Dzisiaj leży cicho, jakby zaniemówiła. Może to właśnie jest oznaką prawdziwej choroby.
— Nie lubicie starej pani Douglas? — zagadnęła Ania ciekawie.
— Lubię bardzo koty, ale nie znoszę, jak zwierzę staje się kobietą, — brzmiała niezrozumiała odpowiedź Aleksandra.
O zmroku Janina wróciła do domu.
— Pani Douglas umarła, — oznajmiła przyciszonym głosem. — Wyzionęła ducha zaraz po mojem przyjściu. Jeszcze raz przed śmiercią zwróciła się do mnie: „Mam nadzieję, że zostaniesz wreszcie żoną Jana“. Serce mi mocno zabiło. Widocznie matka Jana sądziła, że ze względu na jej chorobę nie chcę się zgodzić na małżeństwo. Nic jej nie odpowiedziałam, bo w pokoju było kilka obcych kobiet. Byłam tylko szczerze zadowolona, że Jan właśnie wyszedł na chwilę.
Janina wybuchnęła głośnym płaczem. Ania zaczęła ją uspakajać serdecznie i przygotowała jej szklankę naparzonego imbiru. Dopiero później zauważyła, że zamiast imbiru podała Janinie odwar
Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/252
Ta strona została skorygowana.