Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/253

Ta strona została skorygowana.

z białego pieprzu. Janina jednak była tak zdenerwowana, że nie dostrzegła różnicy.
Nazajutrz po pogrzebie pani Douglas, Janina i Ania zasiadły na ganku frontowym, obserwując zachód słońca. Janina miała na sobie swoją brzydką czarną suknię, w której wyglądała bardzo staro, szczególnie dzisiaj, gdyż oczy jej zaczerwienione były od płaczu. Prawie zupełnie z sobą nie rozmawiały, bo Janina z dziwną niechęcią słuchała słów pocieszenia Ani. Widocznie lubowała się swym wewnętrznym bólem.
Nagle skrzypnęła furtka ogrodowa i na wąskiej ścieżce ukazał się Jan Douglas. Zdecydowanym krokiem począł iść w stronę ganku. Janina podniosła się z miejsca, a za jej przykładem Ania uczyniła to samo. Jan Douglas zdawał się dziś zupełnie nie dostrzegać Ani, choć wyglądała uroczo w swej białej, długiej sukni.
Tuż przed gankiem zatrzymał się i rzekł:
— Janino, chcesz zostać moją żoną?
Zdawał się to być wybuch tłumiony siłą przez długi okres lat dwudziestu. Twarz Janiny i tak już czerwona od kilkudniowego płaczu, nie mogła w tej chwili poczerwienieć bardziej.
— Dlaczegoś mi dawniej tego nie zaproponował? — zapytała szeptem.
— Nie mogłem. Wymogła na mnie przyrzeczenie, że tego nie uczynię... matka to na mnie wymogła. Dziewiętnaście lat temu miała pierwszy atak. Byliśmy pewni, że ataku tego nie przeżyje. Wówczas musiałem jej przyrzec, że nie oświadczę ci się, dopóki ona żyć będzie. Z początku nie chciałem dać