metodysty. Zrobiłam z niej misjonarkę, bo chciałam, ażeby podróżowała. Na każdym etapie swej podróży musiała pochować jedno dziecko. Było ich dziewięcioro, a mogiły ich znajdowały się na przestrzeni między Nową Funlandją i Vancouver. Opisałam dokładnie wszystkie dzieci, jako też rodzaje ich śmierci i może zbytnio przewlekle odmalowałam pomniki i nagrobki. Zamierzałam nawet uśmiercić i dziesiąte dziecko, ale gdy dziewiąte kładłam już do mogiły, fantazja nagle mnie zawiodła i najmłodszego biedaka zostawiłam przy życiu, jako bezradnego kalekę.
Podczas gdy Stella czytała z zainteresowaniem „Moje mogiły“, wybuchając co chwila głośnym śmiechem, Ania zaczęła przeglądać inne rękopisy, wspominając czasy szkolne, gdy to członkowie Klubu Powieściowego siadywali w cieniu sosen i pisali te straszne opowieści. Między innemi wpadła jej w rękę jakaś nowela, pisana na arkuszach szarego papieru do pakowania. Zaśmiała się serdecznie, bo pamiętała dobrze, że właśnie ten szkic napisała owego wieczoru, gdy wpadła przez dach do kurnika w Tory Road.
Z początku rzuciła nań tylko wzrokiem, po chwili jednak zaczęła czytać ciekawie. Był to krótki dialog między astrami, groszkiem pachnącym, dzikim kanarkiem, ukrytym w gałęziach bzu i opiekuńczym duchem ogrodu.
Po wyjściu Stelli, Ania ukradkiem wygładziła zgniecione arkusze i szepnęła do siebie w zamyśleniu:
— Sądzę, że to zrobię.