Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/267

Ta strona została skorygowana.

Widocznie panie Gardner rade nie rade uważały ją już za członka swojej rodziny.
— Muszę być sobą i nie dokładać specjalnych starań, aby wywrzeć na nich dobre wrażenie, — myślała Ania z dumą. Zaczęła się zastanawiać w jakiej sukni ma przyjąć gości i jak się uczesać na to popołudnie. Wreszcie wieczorem zdecydowała, że wystąpi w bronzowej szyfonowej sukni i uczesze się zupełnie gładko.
Piątkowe popołudnie wolne było od wykładów na uniwersytecie redmondskim. Korzystając ze sposobności, Stella zajęta była pisaniem referatów dla towarzystwa filomackiego i siedząc w bawialni, rozrzuciła na stole stos notatek, nakreślonych na małych kartkach papieru. Ania ubrana w flanelową bluzkę i wełnianą spódniczkę, z włosami nieco potarganemi, siedziała na podłodze, bawiąc się z kotem Sabiny. Zyzio i Mruczek ulokowały się na jej kolanach. W całem mieszkaniu pachniało powidłami ze śliwek, które właśnie Priscilla smażyła w kuchni. W pewnej chwili wbiegła do pokoju w szerokim kucharskim fartuchu, aby zapytać ciotkę Jakóbinę, czy powidła już mają dosyć.
Nagle zadźwięczał dzwonek u drzwi wejściowych. Nikt nie zwrócił na to uwagi, tylko Iza zerwała się z krzesła i pobiegła otworzyć, będąc pewna, że odsyłają jej nowy kapelusz, który kupiła tego samego dnia rano. Wtem na progu stanęła pani Gardner z córkami.
Ania oszołomiona podniosła się z podłogi, zrzucając z kolan zaspane koty. Priscilla, będąc zmuszona przejść przez bawialnię do kuchni, była tak