Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/275

Ta strona została skorygowana.

nagle bliskie właśnie teraz, gdy dotarła do upragnionego celu. Ileż to razy mówiła z Gilbertem o wymarzonej promocji, więc teraz gdy ten dzień nastał wreszcie, nie należało go profanować fiołkami Roberta.
Od lat wielu promocja była jednem z najśmielszych jej marzeń, a gdy wreszcie chwila ta nadeszła, Ania nie uczuła specjalnego wzruszenia, podczas wręczania jej dyplomu przez rektora. Nie zdziwiła jej rozradowana twarz Gilberta, który ujrzał swoje konwalje przy jej sukni, ani też pochmurne spojrzenie Roberta. Nie wzruszyły nawet Ani serdeczne powinszowania Doroty. W głębi duszy uczuwała dziwny ból, który napawał ją niezmierną goryczą.
Absolwenci urządzili tego wieczoru zabawę taneczną. Ania, ubierając się w swym błękitnym pokoiku, odrzuciła z niechęcią perły, które zawsze nosiła i drżącą ręką wyjęła z walizki małe pudełeczko, które przybyło w wigilję Bożego Narodzenia na Zielone Wzgórze. Na białym atłasie pudełka leżał cieniutki złoty łańcuszek z małem, różowem serduszkiem w emalji. Tuż przy łańcuszku spoczywała wizytówka z napisem: „Z najserdeczniejszemi życzeniami, od dawnego przyjaciela Gilberta“. Ania uśmiechnęła się teraz, bo patrząc na łańcuszek, przypomniała sobie ów tragiczny dzień, kiedy to Gilbert nazwał ją „Marchewką“, a potem usiłował przeprosić, darowując jej różowe serduszko z lukru. Dzisiaj wieczorem po raz pierwszy zawiesiła na szyi złoty łańcuszek, skromny podarunek Gilberta.
Obydwie z Izą przez pewien czas szły do Red-