Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wątpię, czy kiedyś wreszcie zwróci na mnie uwagę, — pomyślał z uczuciem dotkliwego bólu w zakochanem młodzieńczem sercu.


ROZDZIAŁ III.
Pożegnanie i powitanie.

Następnego poniedziałku rano Karol Slone, Gilbert Blythe i Ania Shirley opuszczali Avonlea.
Ania pokładała wielkie nadzieje w tym niezwykłym dniu pierwszej swojej samodzielnej podróży. Diana miała ją odwieźć na dworzec, chcąc przepędzić ostatnie godziny przed rozstaniem, z ukochaną przyjaciółką. Lecz gdy w niedzielę wieczorem Ania udawała się na spoczynek, zerwał się nagle wiatr wschodni, który począł huczeć tuż nad Zielonem Wzgórzem i nie ustąpił, aż do następnego rana. Zbudziły Anię rzęsiste krople deszczu, spływające po szybach i tworzące potem wielkie kałuże wody przed domem. Góry i morze spowijała gęsta mgła, a cały świat tonął w jakiejś beznadziejnej szarości. W sinem świetle poranka Ania ubierała się pośpiesznie, aby zdążyć na pociąg, który przychodził do miasta portowego zaledwie na kilka minut przed odpłynięciem okrętu. Siłą powstrzymywała łzy, cisnące jej się do oczu. Miała opuścić ten dom, który był jej tak drogi a jakiś głos mówił jej w duszy, że opuszcza go na zawsze. W każdym razie pewna była, że dawne szczęśliwe dni nie wrócą, chociaż nawet znowu zawita na Zielone Wzgórze podczas wakacyj. Jakie tu było wszystko