Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/300

Ta strona została skorygowana.

Zapadający zmrok zastał ich jeszcze spacerujących po zacisznym ogrodzie, mieli sobie tyle do powiedzenia.
— Byłam pewna, że kochasz Krystynę Stuart, — szepnęła Ania w pewnej chwili z wyrzutem, jakby ona nie dawała mu powodu do myślenia, że zakochana jest w Robercie Gardnerze.
Gilbert zaśmiał się serdecznie.
— Krystyna oddawna jest zaręczona z którymś ze swych przyjaciół. Sama mi o tem mówiła. Brat jej prosił mnie, abym się nią zaopiekował gdy przyjedzie do Kingsportu. Spełniłem więc tylko jego życzenie. Zresztą Krystynę bardzo polubiłem i nie obchodziły mnie krążące o nas plotki. Poza tobą jednak, nie istniała dla mnie na świecie żadna inna kobieta, bo pokochałem cię właśnie tego dnia, kiedy w szkole rzuciłaś we mnie swoją tabliczką.
— Nie rozumiem, jak mogłeś kochać taką gąskę, jak ja, — uśmiechnęła się Ania.
— Chciałem zabić w sobie to uczucie, — odparł Gilbert szczerze, — bo właściwie nie miałem już zupełnie nadziei, odkąd Gardner zbliżył się do ciebie. Jednakże te wszystkie moje wysiłki nie odniosły żadnego skutku. Cierpiałem bardzo, gdy w Redmondzie opowiadano o twych bliskich zaręczynach z Robertem. Aż wreszcie, gdy minął kryzys mojej choroby, otrzymałem list od Izy Gordon, a właściwie od Izy Blake, w którym pisała mi, że zasadniczo między tobą i Robertem nic nie było i radziła mi, abym spróbował raz jeszcze. Po tym liście bardzo szybko