Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

warzyskie bardziej ożywione i wesołe. Obcy dotąd nowicjusze, utworzyli nagle niejako jedną rodzinę, która dążyła do tych samych celów, wszystkich poczęły interesować jednakowe kwestje, połączyły ich te same sympatje i antypatje i nawet aspiracje każdego z oddzielna stały się niejako jedną, wspólną nicią, przeciągniętą ponad Redmondem. Obóz nowicjuszy wygrał mecz sportowy ze studentami starszymi, a tem samem „żółtodzióbki“ zyskały u starszych poczucie wielkiego szacunku i poczęły się cieszyć u nich dobrą opinją. Zwycięstwo to odniesiono dzięki nadzwyczajnej strategji Gilberta Blythe, który prowadził do boju swą drużynę i ani na chwilę podczas meczu nie utracił swej równowagi. W nagrodę za swe męstwo Gilbert został obwołany patronem klasy nowicjuszów, a pozatem został członkiem honorowym korporacji „Lamba Theta“, co było niezwykłym zaszczytem dla tak zwanego „żółtodzióbka“. Przed przyjęciem jednak do korporacji zmuszono go do przedefilowania przez wszystkie ulice Kingsportu w wielkim kapeluszu na głowie i w kucharskim dużym fartuchu z kolorowego perkalu. Podjął się tej ceremonji z ochotą, kłaniając się uprzejmie po drodze wszystkim znajomym paniom. Karol Slone, którego w przyjęciu do korporacji pominięto, oznajmił Ani, że nie pojmuje, jak Gilbert mógł się zgodzić na podobną hańbę, bo on, Karol, nigdyby takich warunków nie przyjął.
— Wyobrażam sobie Karola Slone w kucharskim fartuchu i w kapeluszu z wielkiem rondem, — chichotała Priscilla. — W stroju tym przypominałby zupełnie starą babcię Slone. Gilbert nawet tak prze-