Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

pełniony był gośćmi. Konkurentów miała, ile tylko dusza zapragnie, bo przecież większość nowicjuszów, a także starsi studenci ubiegali się o każdy jej uśmiech. Ona radowała się tem wszystkiem i z rozpromienioną twarzą zwierzała się z każdego nowego sukcesu Ani i Priscilli.
— Ale mam wrażenie, że Anatol i Augustyn nie mają jeszcze dotychczas poważniejszego rywala, — uśmiechała się Ania z odrobiną ironji.
— Bezwarunkowo, — przytakiwała Izabella. — Pisuję do nich co tydzień i w listach tych staram się opowiedzieć im o wszystkich moich tutejszych konkurentach. Jestem pewna, że ich to ogromnie bawi. Niestety, nie mogę tylko zdobyć tego, który mi się naprawdę podoba, bo Gilbert Blythe nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi i traktuje mnie, jak małe kociątko, które od czasu do czasu można pogłaskać. Doskonale orjentuję się, dlaczego Gilbert jest dla mnie taki obojętny. Zazdroszczę ci, Królowo Aniu. Powinnam cię właściwie nienawidzieć, a tymczasem bardzo cię kocham i bardzo mi przykro, gdy cię przez jeden dzień nie widzę. Ogromnie się różnisz od tych wszystkich dziewcząt, które znałam dotychczas. Gdy patrzę na ciebie, czuję się małem, nic nieznaczącem stworzeniem i martwię się, że nie posiadam tej twojej siły i mądrości. Te wszystkie rozmyślania wywołują w mej duszy jakieś silniejsze postanowienia, lecz zaraz po chwili gdy ujrzę ładnego chłopca, cała siła woli pierzcha gdzieś w niepamięć. Nie uważacie, że życie studenckie jest wspaniałe? Śmieszne, że na samym początku nienawidziłam Redmondu! Ale gdyby było inaczej, napewno nie zaprzyjaźniłabym